poniedziałek, 7 lutego 2011

Ken Oosterbroek

Artykuł  Wojtka Jagielskiego w Dużym Formacie " Strzel zdjęcie i giń " zrobiło swoje. Przynajmniej u mnie Jak mnie coś nurtuje to marudzę aż czegoś się nie dowiem. W artykule pada nazwisko fotoreportera Kena Oosterbroek. To jego śmierć spowodowała zainteresowanie się pracą fotoreporterów w Afryce. Było ich kilkunastu ale najbardziej znana była grupa " Bang Bang Club "   Czterech młodych ludzi którzy od kilku lat fotografowali zmiany zachodzące w RPA. Apartheid odchodził długo i krwawo. Walki miedzy zwolennikami i przeciwnikami demokracji,  była niezwykle zacięta. Do dzisiaj walka ta jest widoczna w umysłach mieszkańców RPA./ Ken Oosterbbroek urodził się w 1963 roku w Pretorii. 31 lat później jako szef fotoreporterów największej gazety w RPA  The Star ginie w zupełnie niepotrzebnej strzelaninie w Thakozie. Miał 31 lat i całe życie przed sobą. Ale to co robił pochłonęło go całkowicie. Chciał być tam gdzie innych nie było. I pewnie ma rację w swoim artykule Wojtek Jagielski,  że byli tylko fotoreporterzy. Ich piszący koledzy byli znacznie dalej. Ich na pierwszej linii nie było. Ken zanim został doceniony poświecił się takiej pracy wiele lat wcześniej . W latach 80 jeszcze jako młody człowiek był w Angoli. Co wtedy tam robił ? Był nielegalnie. Czy walczył. Nie wiem. Te lata są w jego biografii zupełnie pominięte. Pierwszy raz na szersze wody wypływa w 1989 roku kiedy zdobywa prestiżową nagrodę  Ilforda South African Press - Fotograf Roku. Tę nagrodę i tytuł najlepszego fotografa zdobywa jeszcze raz. W 1990 roku otrzymuje fotograficznego Pulitzera. To w tamtym okresie wraz z grupą kolegów wykonują zdjęcia które później tak zachwycą specjalistów od opisu zdjęć i ich analizowania. Maksyma o tym aby być jak najbliżej wydarzeń powoduje że ich zdjęcia sprawiają wrażenie jakby stali na wprost strzelających a jednocześnie jakoś unikali kul. I rzeczywiście narażanie życia było dla nich normą tego zawodu a zastrzyk adrenaliny napędem. Ale nie byli samobójcami. Ich późniejsze problemy wynikały ze stresu oraz bezgranicznych dramatów których byli świadkami. Ale to wypłynęło u nich później a wśród kolegów którzy przeżyli, wiele lat później. Problemy moralne które wypłynęły wraz z upowszechnieniem ich pracy,  wtedy były dodatkowym stresem i zadawaniem sobie pytań na które młodzi ludzie nie potrafili znaleźć odpowiedzi.   
  Największym sukcesem Kena było zdobycie nagrody w 1992 World Press. Najciekawsze jest to że zdobył ją  nie za zdjęcia z walk plemiennych czy afrykanerów ale za fotoreportaż z kolei afrykańskiej która wtedy była nękana przez bandy i zwykłych gangsterów którzy doprowadzili do tego że koleje mogły kursować tylko pod silna obstawą wojskową. Na stronie World Press Photo znalazłem taki opis tych zdjęć :
 " Pociągi łączące miasta z centralnej RPA z  Johannesburgiem  częstocelem  dla brutalnych ataków. W 1992 roku, zginęło 277 osób dojeżdżających do pracy, a ponad 500 zostało poważnie rannych. Niektóre osoby zostały rzucone na tory, inni w popłochu wyskoczyli na tory  jak napastnicy wdarli się strzelając  na oślep lub atakując podróżnych nożami  i bronią domowej roboty. Policja i wojsko jak mogą ograniczają przemoc. Ogromne sumy pieniędzy inwestowane w kuloodporne wagony oraz ich nadzór.
 
To są te zdjęcia z 1992 roku. 

 

Ale większość prac Kena i jego kolegów z Bang Bang Clubu to jednak fotografowanie przemocy i życia w ciężkich czasach przemian społecznych. Zdjęcia Kena Osterbroek a które znajdują się na stronie poświęconej jego pamięć www.picturenet.co.za/gallery/keno/pics8.htmli

 


 

Na tej samej stronie znalazłem zdjęcie naszego papieża Jana Pawła II. Niestety nie ma żadnego odniesienia kiedy było zrobione to zdjęcie. papież oficjalnie po raz pierwszy przybył do RPA w 1995 roku. Ale wtedy nie żył juz Ken. Wiec zdjęcie musiało być wykonane wcześniej. Ale papież był w RPA wcześniej tylko przypadkiem w 1988 roku kiedy musiał lądować przymusowo w Johanesburgu. I na pewno nie jest to zdjęcie z tego okresu.. Musi to być zdjęcie wykonane albo w Angoli w 1988 r oku albo w jakiejś wcześniejszej pielgrzymce  


18 kwietna Ken Osterbroek pojechał z kolegami z Bang Bang Club fotografować zamieszki w Takhozie. Ze starego składu klubu brakowało tylko  Kevina Cartera który właśnie kilka dni wcześniej odbierał Nagrodę Pulitzera za swoje zdjęcie z Sudanu. Ale był Greg  Marinovich i Joao Silva.. Takhoza to niewielkie miasto koło Johanesburga. Właśnie wczoraj zginęło tam 16 ludzi w walkach pomiędzy zwolennikami ANC a IFP. Takie walki przybrały nazwę " Wojny Hostelowej " gdyż brały w niej udział najczęściej mieszkańcy rożnych osiedli które były zwolennikami zwalczających się partii. Następnego dnia miały odbyć się w RPA pierwsze wolne wybory. A za kilka dni upadnie apartheid. Zwaśnione strony były rozdzielone siłami pokojowymi ONZ I to prawdopodobnie z ich strony padły strzały które ugodziły Kena Oosterbrokea i Grega Marinovicha. Ken zginął na miejscu. Greg postrzelony został wywieziony samochodem ONZ z miejsca potyczki. Strzały jak się okazało kilka lat później były wynikiem paniki w jaka wpadli żołnierze pokojowych sił w momencie kiedy jedna ze stron otworzyła ogień. Cały ten incydent został dość dobrze sfilmowany i sfotografowany.  Zdjęcia które natychmiast trafiły do największych agencji zrobiły ogromne wrażenie. Warto oglądnąć te filmy. Widać na nich rannego Grega zastrzelonego Kena i Joao który nie za bardzo wie co robić ratować czy fotografować. Robi i jedno i drugie.  



Na jednej z czołówek gazet pokazało się ostatnie zdjęcie Kena zrobione na minute przed zastrzeleniem. Prawdopodobnie to ze strony tej grupy żołnierzy padły śmiertelne strzały.






Historia Kena i Bang Bang Clubu znalazła odzwierciedlenie w literaturze i filmie. Niewielkie ale zawsze. W 2001 roku jego przyjaciele Greg Marinovich,  Joao Silva wydają książkę w której opisują swoje przeżycia z tamtych lat. Ci nieliczni którzy w Polsce ją czytali twierdzą że książka na szczęście nie jest opisem bohaterskich czynów kilku młodych ludzi tylko bardzo rzetelną opisaną z dużą dozą realizmu dramatyczne przeżycia ludzi którzy znaleźli się w miejscu i czasie kiedy historia pisała swoje losy na ich oczach a oni usiłowali pokazać tą historię innym.

Okładka książki " Bang Bang  Club - Migawki z ukrytej wojny "


Wcześniej w 1998 roku  wydano książkę  " The Invisible Line : Życie i fotografia Kena Oosterbroek która napisał Mike Nicol . Autor opisuje pracę i życie Kena, dużą ilość zdjęć z okresu przed wydarzeniami w 1994 roku. Pisze to za oficjalna a informacją o książce. Ponieważ była wydana w 1998 roku teraz praktycznie niedostępna.



W 2006 roku o Oskara w kategorii krótkiego dokumentu  walczył film "The Death of Kevin Carter: Casualty Dan Krauss of the Bang Bang Club", reż. Dan Krauss. Gdzieś w necie widziałem stronę tego filmu. Ale nie znalazłem.  
Na wiosnę tego roku pokaże się film fabularny  " The Bang Bang Club " 


 Bang Bang Club  czyli jak pisał Wojtek Jagielski " Bractwo Pif  - Paf  "  


Ken Oosterbroek zginął w tragicznej potyczce tuż przed uzyskaniem wolności RPA , tuż po zrzuceniu jarzma 300 lat apartheidu.  Wyszło na to że walczył aparatem całe życie a zginał tuz przed wpłynięciem do portu.

Historia chłopaków z Bang Bang Clubu dopisała swój kolejny rozdział jesienią roku 2010. Po śmierci Kena i Kevina Cartera z grupy pozostało ich dwóch. Greg Marinovich i Joao Silva. Własnie ten drugi nie porzucił swojego fachu. Cały czas wyjeżdżał w różne konfliktowe rejony świata. W październiku wraz z oddziałem amerykańskich żołnierzy wziął udział w patrolu w Afganistanie. Na  Checkpoint 16, Deh-e Kuchay wchodzi na minę przeciwpiechotną. Niestety traci obie nogi. W dalszym ciągu jest fotoreporterem The New York Times.


 Ken Oosterbroek




16 komentarzy:

  1. Warto pisać i warto utrwalać historię fotografii prasowej. Wielu fotoreporterów idzie drogą Roberta Capy, podchodząc najbliżej sytuacji, to dodatkowo wzmacnia przeżycia i utrwala w psychice obrazy, które trudno zrozumieć zwykłemu przechodniowi i jeszcze trudniej wymazać. Zwykli śmiertelnicy oglądają sytuacje w TV, prasę czy też Internet nie pamiętają o nich po 10 min.
    Chęć dotarcia i pokazania prawdy często jest tak silna, że nie sposób się wyzbyć tej przypadłości. Człowiek traci kontrolę myśląc, że jest nieśmiertelny, kuloodporny, przestaje też być ostrożnym i popełnia błędy i płaci za to najwyższą cenę, bądź okupuje to trwałym uszczerbkiem na zdrowiu. Takie sytuacje opisał w swojej książce J.G. Morris, „Zdobyć Zdjęcie” gdzie np.: David Seymour jedzie do Egiptu uwieczniać wojnę z Izraelem a dokąd gna go nie tylko jego pochodzenie żydowskie i chęć dokumentowania walki państwa młodego izraelskiego, ale i chęć pokazania światu wydarzeń ważnych dla całego świata.
    Tak też było z członkami Bang Bang Club. Przyciągała ich sytuacja którą chcieli pokazać, udokumentować. Myślę jednak że bez wielu tych ludzi świat niewiele wiedziałby o okrucieństwie jakim jest wojna, głód……. .

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja sie pytam, czy warto narazac sie az tak?
    I drugie moje chyba retoryczne pytanie, a czy nie o slawe tu chodzi?
    Czy kariera robiona "po trupach", doslownie, to na pewno swiadomy ich wybor, czy zdaja sobie sprawe jaka cene przyjdzie im za to zaplacic?

    OdpowiedzUsuń
  3. Należy zawsze zadać sobie pytanie! Ile reporterowi do cynika a ile do człowieka?? Zawsze stoi po środku. Nachtwey jest ciekawym przykładem reportera uczestniczącego, który pokazuje prozę życia i nie zniekształca jej. naraża się wierząc, że jego fotografia coś zmieni w oczach ludzi. Jeśli nie zmieni masy, a tylko jednostki to już jest dużo.....
    Wielu reporterów robi to dla sławy ale nie można uogólniać. Są też bowiem tacy, którzy, żyją własnymi celami często przyziemnymi, takimi jak pokazanie prawdy o świecie, w którym żyją!

    OdpowiedzUsuń
  4. Wildrose !
    Twoje pytania nie są oczywiście bezzasadne. Jakaś część ludzkiego umysłu w takich chwilach myśli oczywiście formatem ; " co ja z tego będę miał ? "
    Ale zaręczam Ci ( a wiem co mówię bo w tym środowisko obracam się wiele, wiele lat ) jest to myśl jedna z ostatnich. Bardziej tutaj działa kwestia ambicji : Bo musisz wiedzieć że na wojnę fotoreporterzy nie jeżdżą dla własnej satysfakcji tylko dla zdjęcia dla agencji. Agencja może wysłać Ciebie ale jak nie chcesz w kolejce stoją następni. Ja nie mówię tutaj o pewnych maniakalnych zachowaniach typu " jadę w ciemno " Na wojnę fotoreporter w ciemno nie jedzie. Zazwyczaj ma swoje kontakty które potrafi wykorzystać wszędzie. Przede wszystkim miejscowe źródło prasowe które pomoże mu w pracy. Jeśli chodzi zaś o cynizm. Nie to chyba ostatnia myśl jaka przyszła by mi do głowy. Bardziej bym w tym miejscu powiedział ze po pewnym czasie pewne tematy obojętnieją i powszednieją. I wtedy rzeczywiście jakieś cechy cynizmu mogą występować. Ale aby w cyniczny sposób wykorzystać jakieś zdjęcie ? Paparuchy fotografujące gwiazdy w slipach czy stringach oczywiście tak. Ale fotoreporter wojenny ?

    OdpowiedzUsuń
  5. Wildrose! Myślę że by zrozumieć fotoreportera wojennego potrzebna jest głębsza analiza całej jego osoby. bardzo ciekawie to ujęły osoby, które w reportażu Fotograf Wojenny opisują Jima Nachtweya. Ale też opisują jego rozterki, pytania o siebie i o to co robi, o celowość, o to czy jest już cynicznym fotografem czy fotografem goniącym za wydarzeniami by pokazać światu, to czego nie widzi albo nie chce widzieć. Polecam ten reportaż, bo od początku do końca zadaje te pytania ale i pokazuje wstrząsają rzeczywistość jaką sami muszą przezywać mimo, że często z przyzwyczajenia do warunków fotoreporterzy nie pokazują swoich uczuć. Jest w tym wspominanej gdzieś tutaj prze zemnie analogi do żołnierza. Pierwsza śmieć przeciwnika od kuli z własnego karabinu... porusza - reszta jest już mechaniczna. Problem w tym by nie zatracić człowieczeństwa.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo dziekuje za odpowiedzi. Ciesze sie, ze to napisaliscie, bo sa to odpowiedzi od zrodla.

    Czlowieczenstwo to jedno, to b. wazne, zeby nie zatracic, ale tez, czy nie powinno sie robic zdjec, zostawiajac widzowi chocby malego matrginesu dla jego wyobrazni?
    Czy trzeba pstrykac pchając sie pod lufy karabinow, ryzykujac zyciem, zeby zrobic wlasnie rozerwanego przez pocisk czlowieka?

    Naprawde mam watpliwosci.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wildrose! Czy zdjęcie głodnego dziecka w towarzystwie czyhającego sępa nie daje tej surrealistycznej wręcz możliwości wyobrażenia sobie następnych sytuacji? Czy nie jest skromnym opisem skali zjawiska jakim jest głód? Ale z drugiej zaś stron bez pokazywania niektórych sytuacji wprost ludzie nie byliby w stanie uwierzyć w to co się tam dzieje. Tak samo ludzie nie wierzyli w obozy masowej zagłady kiedy zobaczyli prawdziwe ich oblicze na zdjęciach!!.
    To taka moja subiektywna uwaga, amatora fotografa! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Zatoichi poruszył sprawę o której pisał m.innymi Wojtek Jagielski. Kiedy Piotrek Andrews zrobił swoje zdjęcia z Sarajewa, makabryczne zdjęcia zastrzelonych cywili po ataku poproszono AP o udostępnienie zdjęć NATO. Następnego dnia rozpoczęły się naloty na pozycje serbskie co zapewne uchroniło wiele istnień ludzkich. A wiec zdjęcia mimo narażania swojego życia mają jakiś sens. A tak w ogóle to patrząc na zdjęcia chłopaków z Bang Bang coś mi w głowie zaskoczyło. Popatrzyłem na zdjęcia z analogowego okresu politycznego czyli z okresu naszego stanu wojennego. Zdjęcia ze stanu wojennego i późniejszych lat osiemdziesiątych z manifestacji walk z milicja maja jeden charakter zdjęć zrobionych z daleka z wysoka bez żadnych zbliżeń. Nawet ikona zdjęć ze stanu wojennego Kino Moskwa z tytułem Apokalipsa i Skota stojącego przed kinem autorstwa Chrisa Nidenthala jest robiona z daleka. Nie było chętnych do ryzykowania a przecież AK - 47 było takie same jak w Afryce. Wtedy strach działanie milicji i SB zrobił swoje. Zresztą wiem coś o tym bo sam w tamtym czasie usiłowałem coś zdziałać. Ale to juz zupełnie inna historia

    OdpowiedzUsuń
  9. Zatoichi - masz racje, to zdjecie o ktorym piszesz jest rewelacyjne, problem glodu pokazuje dosadniej jak jakiekolwiek inny przekaz. Jednak na pokazywanie porozrywanych cial ludzkich - nie zgadzam sie i wrecz protestuje! To takze ludzie i nikt ich nie pytal przed smiercia, czy chca byc w taki sposob wykorzystani?
    Czesto widac grymas na twarzy! Tutaj jestem na NIE!

    Markos - no widzisz, nigdy w zyciu nie zgodzilabym sie, zeby ktos publikowal zdjecia moich bliskich po smierci, tragicznej wlasnie, czy to mialoby sluzyc dobrej sprawie czy nie, po prostu uwazam, ze nie wolno ludzka godnoscia w zaden sposob szafowac!

    OdpowiedzUsuń
  10. Ale oczywiście masz racje. I w zasadzie tego się nie publikuje Chyba ze ma to jakiś sens głębszy jak na przykład zdjęcie Piotrka o którym Ci pisałem Ale na przykład zgoda na publikacje zdjęcia Waldka Milewicza zrobione przez jakiś miejscowych paparuchów dla zarobku było po prostu obrzydliwe. naczelny który wydał zgodę jest przez większość z nas uwiązany za człowieka bez honoru Obojętnie jakie miał wytłumaczenie ( a tłumaczenie miał tylko jedno : tego wymagali od niego czytelnicy i brak takiej publikacji uważał za hipokryzje ) Dla tego faceta juz bym nie pracował. Bo trzeba pamiętać że to ze zrobimy takie zdjęcie nie jest równoznaczne z publikacja. Tutaj ewidentnie facet poszedł po bandzie aby więcej zarobic ( mówię o naczelnym )

    OdpowiedzUsuń
  11. Oczywiście niektóre zdjęcia, tak jak wspomniana śmierć Milewicza (dla mnie osobiście przykład fantastycznego dziennikarza wojennego) uwiecznione i wydane było przesadą. Prócz zaspokojenia ciekawości tłuszczy nic nie dało a wzbudziło kontrowersje. Jest jednak tak, że to nie fotoreporter decyduje co ma być wydane a fotoedytor i redakcja. Często z pobudek najbardziej prozaicznych, by sprzedać nakład i zarobić. Fotoreporterzy związani są umowami (Markos popraw jak piszę bzdury, gdzie ich prace mają określony status (nie chcę się rozwodzić) Ogólnie czasem mają dość ograniczony wpływ na publikację! Jednak tak jak pisałem wcześniej, niektóre prace o głębszym wymiarze powinny być publikowane, ku przestrodze i dla wiedzy powszechnej (o tym wspominałem wcześniej. Wszystko pozostaje w rękach fotoedytorów i naczelnych.

    OdpowiedzUsuń
  12. No tak Z kontraktowymi fotoreporterami jest tak ze ma obowiązek wysłać swoje prace pod ściśle określonym adresem i za to otrzymuje gratyfikacje. Oddzielnie za temat oddzielnie za publikacje. Oczywiście dzieje się tak tylko w bardzo dużych agencjach. W Polsce ten system obowiązuje tylko w PAP-ie. Reszta agencyjnych fotoreporterów działa tylko na własna rękę. Wykonują jakiś temat przesyłają go do Agencji i oczekują na gratyfikacje za ewentualna publikacje. I tyle. W zasadzie nie maja żadnego wpływu gdzie i co jest publikowane. Oczywiście doświadczeni fotoreporterzy doskonale orientują się w tematach i wiedza co danego dnia dzieje się np. w danym terenie i czy będzie zainteresowanie prasy czy nie. To bardzo jak ja to nazywam " cygański " zawód. W zasadzie nigdy nie wiesz co się wydarzy. A wydarzyć się może bardzo wiele. ja tu piszę oczywiście z miejsca wykonywanego zawodu terenowego fotoreportera absolutnie " wolnego strzelca "

    OdpowiedzUsuń
  13. Dlatego też uważam, że obarczanie fotoreportera jakąś odpowiedzialnością za publikacje nie ma sensu. Fotoreporter widzi, obserwuje, uwiecznia.....a wydawca swoje!!

    OdpowiedzUsuń
  14. Pewnie macie racje... nie wiedzialam o tym wszystkim, Markos dzieki za informacje!

    OdpowiedzUsuń
  15. W tekście jest błąd - Oosterbroek nigdy nie zdobył Pulitzera.

    OdpowiedzUsuń
  16. Ja nie zauważyłem abym tak napisał. Napisałem ze zdobył WPP a nie Pulitzera Pulitzera zdobył Carter o czym pisałem...

    OdpowiedzUsuń