piątek, 19 listopada 2010

Barcelona.

Jedno z kultowych miejsc w Krakowie znika na naszych oczach. Narożny budynek ul. Straszewskiego i Piłsudskiego ( dawniej Wolska ) zostaje właśnie w tych dniach rozbierany. Znika bez żalu za nim samym ale za wspomnieniami gołąbek i innych frykasów. W budynku tym znajdował się jeden z najbardziej znanych barów w mieście. Bar " Barcelona " opiewany w poezji Adama Ziemianina miejsce magiczne. Później bar zmienił się w " Uniwersytecki " a po paru latach znowu w " Barcelonę " W internecie wygrzebałem recenzje niejakiego Roberta Makłowicza z przed 15 laty zamieszczona w " Gazecie Wyborczej " Tak to leciało :

Gołąbki znam w Barcelonie
Barcelona
Artykuł ukazał się 28 lipca 1995

Mam naprawdę niezłą wiadomość: do takich miejsc, jak jadłodajnia pani Stasi czy ta z ul. Siennej - gdzie za niewielkie pieniądze zjeść można przyzwoity polski obiad - dołączył bar "Barcelona", usytuowany w narożnej kamienicy ulic Straszewskiego i Piłsudskiego.
Przez lata w tym miejscu mieścił się bar "Uniwersytecki", tłumnie odwiedzany przez brać studencką i emerytów. Jednak ostatnimi czasy miejsce to nabrało dość ruderalnego charakteru, że nawet wchodzić było hadko. Teraz, po remoncie, otwarto je znów.
Bar przeszedł w ręce prywatne (co nie tylko barom dobrze robi), powrócono też do jego pierwotnej nazwy "Barcelona" - bo jak twierdzą wiekowi i doświadczeni obywatele, taką właśnie - zanim stał się �Uniwersyteckim - nosił. Wnętrze, poza posadzką, odnowiono, jest tam czysto i nie śmierdzi tak jak dawniej, a w zasadzie nie śmierdzi w ogóle.
Na ścianie wywieszono listę dań. Są tam różnorakie pierogi, naleśniki z serem, łazanki, gołąbki w sosie grzybowym, kotlet mielony, potrawy jajczane, leczo, kasza gryczana itp. Poszczególnych cen nie będę cytował, wystarczy jeśli powiem, że za gołąbki (nadzienie ryżowo mięsne) z ziemniakami, szpinakiem i dużym kefirem (butelka) zapłaciłem 3,60 zł. Nie pamiętam, kiedy równie tanio jadłem.
A jedzenie naprawdę całkiem, całkiem. Gołąbki pieprzne i smaczne, szpinak do nich wręcz pyszny: z czosnkiem i nie zmielony na miazgę. Sprawiał wrażenie, jakby nie był mrożony, lecz świeży i posiekany na miejscu. Taki szpinak chciałoby się dostawać i w wykwintnych restauracjach.
Pierogi ruskie, których nieco skosztowałem, zaliczyłbym do średniej strefy stanów średnich. Ciasto dość miękkie i farszu sporo, lecz niezbyt doprawionego.
Kotlet mielony to zawsze potrawa nudna, a czasami wręcz trująca. Ten miejscowy zaskakuje in plus, bo choć smakuje tekturą - jak każdy mielony, to jest wyraźnie świeżutki, złociście usmażony i chrupiący.
Natomiast pochwalić nie można sztućców, jakimi zmuszeni są jeść klienci baru "Barcelona". Zrobiono je z aluminium, a jedzenie czymś takim urąga ludzkiej godności, nawet, jeśli ludzkość ma na obiad trzy dychy.
Gdy tam jadłem, tłum był w środku wielki. Kiedy studenci wrócą z wakacji, nie będzie się do "Barcelony" dało wsadzić szpilki. To najlepszy dowód, jak potrzebne są podobne miejsca: tanie, samoobsługowe, z prostym i smacznym jedzeniem, kefirem i kaszą gryczaną. A argumenty o niedochodowości takich barów wsadzić trzeba między bajki, "Barcelona" jest prywatna i na pewno nie prowadzi jej Caritas.

Niemcy mówią: masse macht die kasse. To bardzo mądre przysłowie.

Robert MAKŁOWICZ


Tyle Bobek Makłowicz. Ale nie tylko on pisał.
Historycznie i pięknie o " Barcelonie pisze znany " Krakauer " w mieście Andrzej Kozioł w swojej książce " Na Krakowskich Plantach.

Była to knajpka na rogu ulicy Straszewskiego i Manifestu Lipcowego, czyli dzisiejszej ulicy Piłsudskiego, a historycznie rzecz biorąc - Wolskiej. Położona w pobliżu Collegium Novum, serca Uniwersytetu, przyciągała studentów i pracowników naukowych - na wspomnianą sałatkę, na śledzia, na obiad. Zawsze panował tu gwar, zawsze można było spotkać znajomych.

Praktycznie rzecz biorąc, "Barcelona" - oficjalnie zwana barem "Uniwersyteckim" - była przedłużeniem Plant, ich wyodrębnioną częścią, w której można było wypić halbę piwa, a od czasu do czasu, po egzaminach, coś mocniejszego. Z radości lub rozpaczy... Także o "Barcelonie" nie zapomniał w swych wierszach Adam Ziemianin: Obudziłem się nagle w "Barcelonie"

Pan Jasio nerwowo
Roznosił piwo
Jak zwykle
Nie wydając reszty
Galaretka wieprzowa
Trzęsła się ze strachu
Gdy przy drugim stoliku
Usiadł donosiciel
Wojtek Bellon
Wciąż chciał
Wyjechać z "Barcelony"
W góry
Lecz coś go trzymało
Potem przyszedł
Andrzej z Musiałem i Jurkiem Gizellą
Uśmiechali się stypendialne
Wtedy jeszcze mieliśmy
Paszporty do młodości
Takie radosne

Tak. Taka była "Barcelona", było piwo, wieprzowe galaretki, kapusie i koledzy. Był pan Jasio, kelner - malutki, nerwowy, zabiegany. Tylko o pani Geni zapomniał poeta - wielkiej, zwalistej, pożywiającej się niespiesznie na oczach wygłodniałych, zniecierpliwionych klientów.

"Barcelona" przepadła. Znikła. Najpierw zamieniono ją w nędzny, bezalkoholowy bar, później w jakiś sklep, aby wreszcie obwie-ścić, że na miejscu małego narożnego domu stanie wielka kamienica. Sic transit gloria mundi... Szkoda, bo mała knajpka była fragmentem historii Krakowa, niegdyś należała do Lustgartena, ojca słynnego piłkarza Cracovii. "Pasioki" - jak nazywano Cracovię na Zwierzyńcu i w całym chyba Krakowie - chętnie widziały w swych szeregach Żydów, w przeciwieństwie do "aryjskiej" Wisły. Lustgarten - absolwent "Sobka", prawnik - był bramkarzem. Podobno jako pierwszy w Polsce stosował tak zwaną robinsonadę, czyli rzucanie się szczupakiem w kierunku piłki. Nic więc dziwnego, że Kraków śpiewał o nim tak:

A bramkarz Lustgarten
Ten skacze po bramie
Jak małpa po klatce
W podartej panamie

Po Lustgartenie ojcu narożną knajpkę przejął Goldstein, restauracja pozostała - zapewne do czasów wojny - w żydowskich rękach. Dlaczego więc nazywano ją "Barceloną"? To przecież następna mordownia, ta przy niegdysiejszej ulicy Manifestu Lipcowego, na skrzyżowaniu z Retoryka, przed wojną pozostająca w rękach chrześcijańskich, nieoficjalnie nosiła nazwę "U Żyda". Bóg jeden wie dlaczego...


I tak to żył ten budyneczek blisko 100 lat. Ostatnimi laty kiedy wypędzono " Barcelonę " popadał coraz bardziej w runę. Nawet miejscowe menele i skłotersi nie mieli do niej dostępu ( choć skłot byłby tu niczego sobie ). Od kilku lat mówiło się o budowie w tym miejscu jakiegoś apartamentowca. I pewnie postawią jakieś straszydło na miejsce naszej " Barcelony " Pytanie tylko co będzie bardziej straszyło Stara Buda czy nowy apartament.

Tak było jeszcze niedawno...



Barcelona  znika w oczach...























4 komentarze:

  1. Za moich studenckich czasów też była "Barcelona". Znam kilka osób, które tam się struły :)
    Ale budynku szkoda, szkoda...

    OdpowiedzUsuń
  2. No te strute rzeczywiście nie maja co żałować. Ale biorąc pod uwagę tłumy jakie żarły te gołąbki to w sumie niewiele.
    Pozdrawiam gołabkowo
    maro

    OdpowiedzUsuń
  3. Też jadałem w Barcelonie i piłem "złamane" z cukrem Pan Jasiu podawał do stołu, czy on żyje?

    OdpowiedzUsuń
  4. jeszcze przypomnę więcej osób które tam pracowały: kelnerzy i kelnerki: Natasza Nowak, Marysia Bobowska, Krystyna Kuchta, Włądysłąwa CIupek, Józek Kotarba, Jasiu Ptak oraz bufetowe: Zenia Kwieceiń i Leokadia ... - pozdrawiam i może ktoś coś ciekawego napisze (oczywiście jakieś pozytywne wspomnienia) a działo się tam działo sporo

    OdpowiedzUsuń