niedziela, 31 października 2010

Salwatorski

Mam takie zwichnięcie że jak jestem w jakiejś nieznanej mi miejscowości, jeśli tylko mogę, zwiedzanie zaczynam od cmentarza. Gdzieś podskórnie widząc jak wygląda cmentarz, nagrobki, rzeźby jak chowani są ludzie wiem, kto tu mieszka i mieszkał. Pamiętam jak dziś, kiedy pierwszy raz byłem na Bornholmie zwiedzając kościoły rotundowe jakie ogromne wrażenie robiły na mnie otoczenie tych kościołków. Również będąc w Bretanii, w Holandii gdzie można było odwiedzałem cmentarze. Jedne są piękne, inne bardziej zaniedbane. Ale żadne nie mają  takiego charakteru jak cmentarze polskie. Jesteśmy dziwnym narodem. Z jednej strony potrafimy dbać o atmosferę  Wszystkich Świętych ( podobno tylko w Polsce obchodzony nigdzie indziej na świecie ) W to święto cmentarze są zadeptywane, świeczki, kwiaty, znicze i kto go tam jeszcze wie co na tych grobach kładziemy. Kiedyś mało nie umarłem robiąc zdjęcia na cmentarzu Salwatorskim tuż przed świętami i nagle usłyszałem kolędę. Na cmentarzu nie było nikogo, a jednak kolęda była. Spod śniegu na którymś z nagrobków z położonej pozytywki wraz ze stroikiem wydobywało się " Bóg się rodzi " a ja myślałem ze zaraz go zobaczę. Tak się wystraszyłem. Ale przy tej całej tradycji nie potrafimy być tolerancyjni dla innych. Nie potrafimy uszanować innej wiary, innych obrządków związanych z pochówkiem. W całej Polsce niszczone i okradane były i są do dzisiaj stare cmentarze zarówno wyznania katolickiego i innych wyznań. Z jednej strony  palimy świeczki z drugiej z macew żydowskich ludzie budowali murki, cmentarze są okradane z kwiatów, świeczek, krzyży metalowych po to żeby zarobić parę groszy lub mieć budulec za darmo. Może ktoś powie że to margines naszego życia. Ja uważam że jeśli to margines to musi być duży ten margines jeśli go po cichu akceptujemy.
Zawsze przed Wszystkimi Świętymi robię materiał dla agencji pt. " Zbliża się Wszystkich Świętych " Tym razem w deszczu ( pięć dni temu jak Boga noga padało ) spędziłem upojne dwie godziny. Deszcz padał, słońce świeciło, siostry sprzątały a ludzie palili świeczki, było pięknie. Jeden z najstarszych cmentarzy w Krakowie ( ale nie najstarszy ) Za to z najlepszymi widokami dla, że się tak wyrażę mieszkańców. Nawet Tatry widać. Stąd wszystko widać. Piękny cmentarz.

Cmentarz Salwatorski. 27.10.2010 rok.
































sobota, 30 października 2010

Proszę Słonia

" Proszę Słonia " moja pierwsza fantastyczna książka. Otrzymałem ja od chrzestnego ojca tylko już nie pamiętam z jakiej okazji. Ale dobrze pamiętam że to była moja najprawdziwsza i tylko moja pierwsza książka. Pamiętam też jak bardzo przeżywałem, gdy moja ukochana siostrunia wzięła ją na spotkanie klasowe z pisarzem Ludwikiem Jerzym Kernem i on wpisał tam dedykację, o zgrozo dla siostruni. Przeżywałem to cholernie. Później wraz z wiekiem oczywiście książka gdzieś poszła w zapomnienie, ale tylko książka ( mam ją gdzieś w rodzinnych zakamarkach do dziś ). Tekst i autor nigdy. Lata czytałem Przekrój od tyłu bo tam były wiersze Kerna. Śmieszne, dowcipne ale często nostalgiczne i smutne. Wiele , wiele lat później spotkałem go na promocji książki " Co w drókó piczyli czyli póstynia Błedofska " ( pisownia oryginalna ) i opowiedziałem mu historie swojego " Proszę Słonia " Uśmiał się zdrowo i powiedział " przynieś przepiszemy dedykację " Nie było okazji. A teraz już nie będzie.
Wczoraj zmarł Ludwik Jerzy Kern fantastyczny pisarz książek dziecięcych i znakomity dziennikarz.

Ludwik Jerzy Kern  1920 - 2010

" Byli chłopcy, byli, ale się mineli,
I my się miniemé po malućkiej kwili."












środa, 27 października 2010

Bieszczady w filmie

Bieszczady zawsze budzą we mnie wspomnienia swoich nastoletnich lat. To góry które jako pierwsze rozwinęły u mnie jakaś więź i miłość do turystyki, wyrypy i łazikowania górskiego. Ale nie tylko. Przez całe lata hodowałem w swojej łepetynie jakąś komórkę pt. Bieszczady która otwierała się kiedy tylko gdzieś słyszałem tą nazwę. A jak jestem tam to potem przez wiele tygodni ta komórka jest otwarta i cały czas myślę o tych górach. Ostatni tam pobyt otworzył komórkę i urodził się pomysł na przypomnienie sobie filmów o Bieszczadach. Nie było ich wiele w historii polskiej kinematografii. Częściej Bieszczady brały udział w filmie jako tło do rożnych innych przedsięwzięć filmowych. Ale jednak kilka tytułów i to znacznych w polskim filmie było.
Te filmy rodziły się falami. Wpływ miała oczywiście polityka. Ten pierwszy okres kiedy zaczęły powstawać te filmy to koniec lat pięćdziesiątych początek sześćdziesiątych.

Baza ludzi umarłych film kultowy. Według mnie najlepszy film o Bieszczadach o ludziach żyjących w tamtym okresie w tych górach ale też film niosący bardzo dużo uniwersalnych prawd o życiu. Historia kierowców wożących w trudnym okresie lat pięćdziesiątych drzewo z lasu napisana przez Marka Hłaskę, przeniesiona na ekran przez Czesława Petelskiego miała  problemy z ówczesną cenzura. Tytuł proponowany przez Hłaskę " Głupcy wierzą w poranek " była nie do przełknięcia. Następne tytuły " Następny do piachu " i " Następny do raju " również nie trafiły do dysydentów. Stanęło na " Bazie..." Ale dla Hłaski tak naprawdę nie do przełknięcia było zakończenie filmu. Nie chciał firmować swoim nazwiskiem tego zakończenia. Zażądał wycofania swojego nazwiska z czołówki. I tak tez się stało. Wiele lat później ten film zmusił mnie do czytania Hłaski. Tak też pozostało do dzisiaj. Uważam pisarstwo Hłaski za jedno z najlepszych w ostatnich kilkudziesięciu latach w Polsce.  A film mimo upływu lat wcale się nie zestarzał. Dalej czaruje swoimi zdjęciami oglądających pierwszy raz dalej trzyma w napięciu. Krytyka okrzyknęła ten film polską " Ceną strachu "  No może.   



Chudy i inni  jeśli się nie mylę jedyny film traktujący o budowie zapory w Solinie. Kiedyś takie filmy nazywano " produkcyjniak " Historia ludzi z całej Polski ( ślązak, góral, warszawiak, partyjniak ) biorący udział w jednym z największych przedsięwzięć budowlanych w PRL. Dużo tu przeszmuglowanej polityki, propagandy. A jednak film broni się na pewno obsadą :  Pieczka, Pietruski, Stoor  Gołas, Marian Kociniak. W filmie występuje również,  co było dla niego jednak rzadkością Wiesław Dymny. Jego również był scenariusz i dialogi. Film broni się świetną reżyserią Henryka Kluby i znakomitymi, niespotykanymi do tej pory zdjęciami znanego z tamtego okresu Wiesława Zdorta. W filmie , co jest jego atutem wykorzystano muzykę Wojciecha Kilara z przepiękną wokalizą uwaga !! ... Zdzisławy Sośnickiej. Ale gwarantuję że jak będziecie oglądać film a raczej słuchać tej wokalizy będziecie bardzo zaskoczeni.



Ogniomistrz Kaleń  przyznaję,  film który był bardzo krytykowany za swoje przesłanie. Jak wiadomo Bieszczady były po wojnie teatrem właściwie wojny domowej. Ludowe Wojsko Polskie, oddziały Ukraińskiej Powstańczej Armii, oddziały WiN,  ten cały kocioł zrobił swoje. Zastraszona ludność miejscowa przechodziła straszne rzeczy od każdej ze stron konfliktu. Na zakończenie kontrowersyjna Akcja Wisła w konsekwencji której wyludniono Bieszczady. Do dzisiaj pamiętam opowieści o tamtym okresie Babki z Czekaju ( jak ja nazywaliśmy ) która opowiadała mi  jak rano przychodził Stiach z sotnią, w południe oddział KBW z Baligrodu,  a wieczorem oddział WiN. Sytuacja ta,  prawdziwa znalazła swój historyczny udział w " Łunach w Bieszczadach " niezwykle kontrowersyjnej ale jednocześnie bardzo poczytnej i jedynej do tej pory powieści o tamtych czasach , książce Jana Gerharda. Na kanwie wątków tej książki powstał film w którym główną rolę jakby napisaną dla niego,  zagrał Wiesław Gołas. Uważam że film zdecydowanie bardziej broni się przed krytyką, niż książka. Oczywiście że również w filmie przekaz jest prosty kto tu jest dobry a kto zły,  lecz zakończenie filmu gdzie bohater po ucieczce z niewoli ukraińskiej ginie w cerkwi zasłaniając przed kulami polskich żołnierzy ukraińskie dziecko, jest bardzo wymowne. Jednocześnie krytyka jakby o tym zapomniała. Film był jednym z niewielu traktującym o powojennych losach Bieszczad. Dla mnie ten film ukazuje więcej rzeczywistej prawdy o tamtych czasach niż propagandy komunistycznej.



Rancho Texas  film o którym mógłbym napisać bardzo słaby. I to w każdym punkcie. Zaczynając od scenariusza ( Józef Hen ) , poprzez reżyserię ( Wadim Berestowski )  a na zdjęciach ( Roimuald Kropat ) kończąc. Film powstał w 1959 roku i jest pierwszym filmem którego nurt krytyka później nazywała mianem " esternu " No bo przecież nie był to klasyczny western tylko polski odpowiednik. A Bieszczady do tego nurtu nadawały się wspaniale. Nawet była scena wjazdu Bogusza Bilewskiego ( bez brody i szczuplutkiego ) na koniu do wiejskiego baru. Ale nie to było historycznym momentem tego filmu. Jak opisują historycy filmu właśnie w Ranchu po raz pierwszy w kinematografii polskiej pojawiła się naga kobieta. W całości. Bo poprzednie dziewczyny w innych filmach były w toples. A tu cała naga. Ale żeby nie było za dobrze to było to odbicie w wodzie które główny bohater po dokładnym obejrzeniu wzburzył wrzuconym do wody kamieniem. Aktorka która zdecydowała się na ten niewątpliwie historyczny gest była nieżyjąca już Wanda Koczewska.
I tak przechodzi się do historii.
Plenery do tego filmu nagrywano we wsi Tworylne nad Sanem i w Lesku.

Wanda Koczewska w odbiciu  wodnym...
 

... a tu juz w ubraniu.



Plakat filmu Rancho Texas


 Wilcze Echa   to kolejny polski " estern " Tym razem nagrywany z końcem lat 60 na terenach Beskidu Niskiego ( Jar Wisłoka) jeden z popularniejszych filmów rozrywkowych tamtego okresu. Bruno O Ya z głosem Bogusza Bilewskiego i walka z nieuczciwymi milicjantami. O to było dobre - z nieuczciwymi milicjantami. W trzydzieści lat po wydarzeniach można już było nagrywać filmy z nieuczciwymi milicjantami którzy okazali się zwykłymi bandziorami.



Opowieści Bieszczadzkie Jerzego Janickiego to chyba najbardziej znane filmy o Bieszczadach i ludziach tam żyjących. To że te filmy do dzisiaj są pokazywane jest zasługa znakomitych tekstów Janickiego. Hasło  z główną rola Wirgiliusza Grynia - historia wozaka który śmiertelnie ranny na łóżku szpitalnym nie chce wyjawić hasła do konta bankowego na którym zgromadzony jest jego ogromny majątek - to chyba najlepsza z tych opowieści. Były jeszcze Wolna Sobota  z popisem aktorskim Wojciecha Siemiona,  Kino Objazdowe z Dorotą Kamińską i Andrzejem Pieczyńskim, świetny Wesołych Świąt  z Krzysztofem Majchrzakiem jako Ruina i Januszem Kłosińskim jako Wibracyjnym.

Te opowieści o ludziach z  Bieszczad są według mnie najlepszymi filmami o tej tematyce.







Od czasu nagrania pierwszego z tych filmów opłynęło ponad 50 lat. Nagrano jeszcze kilka filmów o których tylko wspomnę tytuły " Wszyscy i nikt " " Milion za Laurę " czy " Enduro Bojz " Oprócz tego pierwszego wszystkie inne Bieszczady traktowały tylko jako piękny plener do zdjęć. Mówiąc prawdę to uważam ze Bieszczady w filmie to trochę stracona szansa przynajmniej na razie. Piękne plenery fantastyczna historia. Tylko jakby materiałów do filmów brak. No ale jeśli o Bieszczadach w ciągu tylu lat doliczyliśmy się tylko jednej powieści i paru opowiadań to właściwie nie ma się co dziwić.

Maro

Post pisałem z myślą o tym że znajdą się wśród Was tacy sami maniacy filmowi jak ja  i może coś ominąłem. To napiszcie koniecznie.

niedziela, 24 października 2010

Kłódki miłości

" Ja wiedziałem ze tak będzie, ja wiedziałem... " mógłbym powiedzieć za Grzesiem Halamą widząc Kładkę Bernatka. Wiadomym było że od otwarcie będzie atrakcją dla ludzi. Co prawda przejechano się po niej we wszystkich możliwych publikatorach a to że gruba rura, a to że paskudna, a to że za ciężka, a to Podgórze albo Kazimierz przez nią zginie ( to ostatnie mówią ci  w zaleznosci gdzie mieszkają ) A ja wiedziałem ze kładka będzie jeszcze nie jeden raz bohaterem prasy. No i nie omyliłem się. Tuz po otwarciu kładka stała się nową świecką tradycją. Nowa u nas w  mieście, bo w świecie już takie miejsca istnieją od wielu lat. Mówię o miejscu dla zakochanych, a w naszym mieście kładce zakochanych. Przychodzą i pozostawiają po sobie ślad w postaci kłódki miłości. Przychodzą zakochani on i ona, może być maż i zona, chłopak i dziewczyna, kochanka z kochankiem ( opcjonalnie inne krzyżówki też możliwe ) stają na kładce,  długi namiętny pocałunek po czym przypięcie kłódki do balustrady i drugi namiętny pocałunek a potem kluczyki sruuuu w fale wiślane i już związek zamknięty w kłódce na moście. Po roku można sprawdzić czy dalej zamknięta, jeśli jej nie ma, to nie oznacza że związek się rozwiązał, tylko że służby porządkowe w naszym mieście istnieją i żyją. Bo pewnie w takim tempie po pół roku będę pisał o sprzątaniu kłódek z kładki bo grozi zawaleniu. Ostatecznie taka kłódka trochę waży a przyrost szczęścia zakochanych na kładce jest olbrzymi. W miesiąc po otwarciu kładki jest ich dziesiątki. To nic w porównaniu do na przykład węgierskiego Peczu gdzie jest ich tysiące no ale tam zakochani już od dziesiątków lat przypinają się do parkanu.
A wiec zakochani  na kładke a Słuzby niech czekaja w pogotowiu.

Kłódki miłości na kładce ojca Bernatka  24.10.2010. 

Tak to wyglada w Peczu...









A tak wygląda to na naszej kładce...